Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 278.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łem ponurym wzrokiem po kwietnych ścianach salonu, wśród których migała mi smukła jéj postać.
Kobiéta znać wcale nie zważała na to; jéj myśli i uczucia wszystkie były przy rannym i jakby chcąc marzyć swobodnie, rzuciła się w róg kanapy i wsparła czoło na ręce, zapominając może iż ja tam jestem i patrzę na nią. To doprowadziło mnie do ostateczności. Jakiém prawem, w obec boleści mojéj, ona oddawać się śmiała słodkim snom miłości?
Zbliżyłem się do niéj zwolna, cicho — nie słyszała mnie wcale i siedziała nieporuszona, z głową schyloną, tak iż mogłem dostrzedz tylko zwoje czarnych włosów zwieszające się koło szyi. Spoglądałem na nią, miotany żalem i zachwytem.
— Więc go pani tak bardzo kochasz? szepnąłem urywanym głosem.
Słowa moje widać zupełnie w myśli jéj trafiły, bo nie obraziła się niemi, nie pojęła nawet ich ukrytego znaczenia.
— Bardzo, odparła cicho, a jednak namiętnie, podnosząc na mnie oczy zamglone wilgotnym blaskiem, jak gdyby brała mnie za powiernika.
Wzdrygnąłem się całém ciałem, krew zatętniła mi w skroniach i wzrok zaćmiła czerwonym obłokiem.
— I nie masz już pani litości nawet nad inném cier-