Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 275.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

spolitych rysach, skażonych nizkiemi namiętnościami, dopatrzyć chciała koniecznie jakiegoś odblasku uczucia, któreby przypomniało jéj syna. Ale napróżno: nie znalazła nic i już oddalić się chciała, gdy stara kobiéta, niezdolna pohamować się dłużéj, zaszła jéj drogę.
— Ha, młoda pani, wyrzekła syczącym głosem urażonéj gadziny, pozwól mi bliżéj spojrzéć na siebie; niech moje stare oczy zobaczą tę piękność, co to matkom wydziéra synów i posyła ich na śmierć.
Na te słowa obelgi i wyrzutu pani Nasielska pobladła i spojrzała w twarz rozwścieczonéj kobiéty z takim wyrazem zdziwienia i smutku, że każda inna na miejscu matki Gustawa musiałaby umilknąć ze wstydem. Lecz ona, zaślepiona gniewem, którego wywrzéć nie miała na kim, mówiła daléj:
— O znam ja, znam łzy wasze. Macie je na pogotowiu, jak uśmiéch dla każdego co wpadnie w wasze sieci. Ale te łzy nie naprawią złego które się stało, nie wrócą umarłym życia, ani nieszczęśliwym spokoju. Mój syn umiérał z miłości dla ciebie, piękna pani, zapominał o świecie całym, aż nakoniec szukał śmierci w tym pojedynku, którego ty byłaś powodem, ty jedna. Dobrze ja mówiłam, że do tego przyjdzie, dodała, trzęsąc groźnie głową.
Pani Nasielska słuchała w milczeniu tych wyrazów, a potém rzekła cichym, łagodnym głosem: