Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 272.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się otwartą kartą, w któréj on mógł wyczytać wyraźnie całą czystość i moc jéj miłości.
Doprawdy, ten człowiek mógł umrzéć spokojnie. Wszak poznał najwyższe zachwyty życia, wszak, według wyrażenia poety, on już żył i kochał. Śmierć mogła roztoczyć nad nim czarne swe skrzydła, położyć mu rękę na piersi i uciszyć nazawsze jéj bicie, a on nie byłby jéj uczuł nawet w téj chwili, pod łagodnym a palącym ogniem tych dwóch czarnych źrenic, porwany zachwytem, kochany, szczęśliwy, kochany.... przez nią!
Serce moje rwało się w piersi, szaleństwo opanowało myśli. Z głową ukrytą w dłoniach siedziałem wobec tego obrazu dwojga rozkochanych, którego każdy rys był dla mnie męką niewypowiedzianą. Straciłem uczucie czasu i miejsca. Chciałbym był umrzéć w téj chwiili, by nie podnieść już oczów i nie zobaczyć tego, com musiał widziéć. I cóż-bo daléj miałem robić na świecie? Czyż nie wypiłem już do dna kielicha boleści?
Nie miałem siły powstać i odejść. W koło mnie była cisza straszna, cisza nieprzerwana słowem ni wykrzykiem żadnym, a jednak zdawało mi się że pośród niéj słyszę wyraźnie tętna dwóch serc uderzających jednozgodnie i wyraz „kocham,“ niewymówiony przez usta żadne.
Nagle ręka jakaś sucha, koścista spoczęła na mo-