Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 270.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Na Boga, szepnął mi doktór, cóż to za cudowna kobiéta! Nic dziwnego że kochać ją można na śmierć i życie.
To wrażenie ona czynić musiała na każdym co patrzyć umiał; nie dziwiłem się mimowolnym słowom doktora. Pani Nasielska stanęła przy Gustawie; w pokoju była cisza, przerywana tylko nierównym oddechem jego. Ona pochyliła się nad nim, szukając jego wejrzenia, aż gorączkowe źrenice jego utonęły w przepaściach tego wzroku. I po burzliwych majaczeniach, po wyrazach gwałtownych, nastąpił spokój nagły. Magnetyczny wpływ jéj obecności ukoił go jakby cudem.
— To ty, pani? szepnął tylko, składając ręce niby do modlitwy przed obrazem cudownym, to ty?
I wyciągnął dłonie, dotykając lekko jéj sukni. Wyraźnie lękał się, czy to nie senne widziadło.
— Tak, to ja, odparła tym cichym, metalicznym głosem, którego wysokie brzmienie dźwięczało czysto i wyraźnie, jak nuta skowronka w wiosenném powietrzu.
Chciał przemówić jeszcze; ale ona położyła mu palec na ustach z takim wyrazem prośby i rozkazu, że słowa niedokończone skonały w piersi jego.
Doktór z tryumfem spojrzał na mnie. Psychiczny środek użyty przez niego okazał się skutecznym; ale jam nie mógł odpowiedziéć na to spoj-