Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 269.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja powinnam być przy nim, zawołała, tam jest miejsce moje!
— Pani, wyrzekłem, szukając słów pociechy dla téj wielkiéj boleści, uspokój się, on żyć będzie, on żyć musi!
Odzyskała wreszcie panowanie nad sobą i jeszcze drżąca, wsparta na mojém ramieniu, rzekła gwałtownie to jedno słowo:
— Chodźmy!
Zawołała Cerbera i kazała sobie podać kapelusz i okrycie. Przed domem stała dorożka którą przyjechałem; wsiedliśmy w nią i za chwilę byliśmy przede drzwiami mojéj pracowni. Doktór wyglądał nas widać niecierpliwie, bo sam przyszedł drzwi otworzyć.
W pracowni, na łóżku urządzoném naprędce, spoczywał Gustaw. Oczy jego błyszczące miały ten przenikliwy, bystry wyraz, który jest cechą stanu gorączkowego, a z ust jego spieczonych, pół otwartych, wymykały się urywane słowa, między któremi nieustannie powracało jéj imię.
Pani Nasielska potrafiła uspokoić się przez drogę i tylko marmurowa bladość twarzy świadczyła o wewnętrzném wzruszeniu. Zresztą nie siliła się tłumaczyć obecności swojéj, nie przybiérała pozoru siostry miłosierdzia, ale piękna i dumna uczuciem swojém, zbliżyła się z podniesioném czołem do chorego.