Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 261.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nić; ale boleśnie mi dostrzegać, że stronisz tak widocznie od nas wszystkich. Umyśliłam więc prosić cię, byś mnie objaśnił czém zawiniłam przeciwko tobie, dlaczego mnie unikasz?
Mówiąc to, żona podniosła na mnie oczy, w których migotały łzy stłumione.
Ja, nie mogąc zdobyć się na słowo tłumaczenia, milczałem; ona widocznie chciała mówić jeszcze, plątały się na jéj ustach żale o córkę, któréj krępowałem serce, o syna, któremu los zagradzałem; ale nie przywykła do porządnego myślenia, nie umiała tego dokładnie sformułować.
— Widzę że ci jestem zawadą, mówiła daléj, że pomimo wszystkie starania swoje, staję ci się wstrętną, a przecież widzisz mnie zawsze strojną i uśmiéchniętą; łzy, smutki chowałam dla siebie, bo nieraz, widząc obojętność i gniéw twój tłumiony, pragnęłam umrzéć i wrócić ci swobodę. Nieraz myślałam sobie, czy nie lepiéjbyś uczynił, porzucając mnie zupełnie, niż tak....
Łzy głos jéj zalały; jednak powiedziała mi dość, bym zrozumiał że jakkolwiek ta kobiéta stała inteligencyą niżéj odemnie, przecież umiała cierpiéć i nawet charakteryzowała tak trafnie wzajemne położenie nasze, iż słuchałem jéj z trwogą prawie. Wina moja była większą daleko niż sądziłem.
— Tak dłużéj być nie może, mówiła po chwili.