Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 257.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czytałem w jego oczach: był pewnym, że jest kochanym. Nie mogłem znieść tego: powstałem gwałtownie i uciekłem z pracowni, jakby gnany furyami. Nienawidziłem tego człowieka zarazem i miałem dla niego rodzaj ojcowskiego uczucia. Byłem dumny nim, a pomimo to wyszukiwałem w indywidualności jego ujemnéj strony, którą mógłbym zazdrość swoję zamaskować przed samym sobą. Walka wewnętrzna znużyła mnie do ostateczności; dusiły mnie skrywane uczucia. Komedya żadna nie przystawała do natury mojéj; błąkałem się jak widmo po pustém mieście, szukając napróżno miejsca gdziebym mógł złożyć głowę skołataną. Szczęściem o téj godzinie ulice były zupełnie bezludne.
Wreszcie, zmordowany wędrówką bez celu, skierowałem się do swego mieszkania. Wszyscy musieli tam być pogrążeni w śnie głębokim; klucz miałem w kieszeni, więc dobudziwszy się stróża, wszedłem jak można najciszéj. Ale zaledwie rzuciłem się na łóżko, drzwi skrzypnęły lekko i żona moja ukazała się na progu. Zjawienie się jéj tutaj, w podobnéj godzinie, było rzeczą tak nadzwyczajną, że zerwałem się przerażony, sądząc iż zdarzył się jaki wypadek.
Żona miała na sobie wczorajsze ubranie; widocznie ona także nie kładła się wcale. Twarz jéj, bez blanszu i różu, była blada, żółta nawet, a oczy