Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 256.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z mdłém światłem dogorywającéj lampy. On otworzył ociężałe powieki i powiódł wzrokiem w około, ale uczynił to bez zdziwienia i trwogi; znać nie stracił pamięci, ale raczéj pogrążony był w téj apatyi, jaka następować zwykła czasem po wielkich moralnych przesileniach. Wzrok jego jednak nie zatrzymał się na żadnym przedmiocie, ale zdawał się szukać i nie znajdować tego, co pragnął zobaczyć.
Zrozumiałem znaczenie tego spojrzenia i lekko ścisnąłem mu rękę. Wówczas dopiéro wlepił we mnie źrenice, jak gdybym przebudził go ze snu, poruszył ustami, chciał przemówić, a ja odgadłem więcéj niż usłyszałem jéj imię. Dałem mu znak milczenia, ale widocznie nie miał ochoty mnie usłuchać. Do myśli jego cisnęły się pytania, które odbiérały mu pamięć rany i niebezpieczeństwa, pamięć bólu nawet.
— Gustawie, zawołałem przerażony, bo zapominając o wszystkiém, patrzyłem na niego w téj chwili jak na dziecko swoje, doktór zakazał ci mówić. Słuchaj go, ona prosi cię o to.
Uśmiéchnął się słabo i milczał, niby pogrążony w cichym zachwycie; jego źrenice zdawały się oglądać postać niewidzialną i radować tym widokiem. Wyraźnie teraz przypomniał sobie jéj ostatnie wejrzenie.
I znowu w piersi mojéj zerwało się szaleństwo.