Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 242.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zadawala mi bezwiednie, i nieprzytomny prawie zawołałem:
— Pani go kochasz?
Czułem że oczy zachodziły mi krwią, głos konał w piersi, a jednak te trzy słowa rozbrzmiały w powietrzu jak grom i jakieś echa straszne zdawały się chwytać je i powtarzać w nieskończoność. Stałem długo pod ich wrażeniem, nie śmiąc oczów podnieść na panią Nasielską, a gdym je podniósł wreszcie, ujrzałem ją niby osłupiałą. Pierś jéj, spokojna dotąd, falowała gwałtownie, krew nabiegała do jéj twarzy i schodziła z niéj nagle, a źrenice bez blasku zdawały się wpatrzone w głębie własnéj istoty. Tam były uczucia powstające z chaosu wrażeń, miłość nieświadoma siebie, powołana do istotnego bytu przezemnie.
W końcu podniosła zwolna rękę do czoła, jakby uderzona rzeczą nową zupełnie. Wzruszenie jednak uspakajało się powoli pod siłą woli; w jéj twarzy nie było gniewu.
— Ja go kocham, powtórzyła tak cicho, że zdawało mi się iż się lęka dźwięku własnego głosu, ja nie wiedziałam o tém, nie pomyślałam tego nigdy.
Byłyż to słowa zaprzeczenia? Chciałem je wziąć za takie. Broń którą uderzyłem była obosieczną: chcąc zranić ją, zraniłem siebie stokroć więcéj, i teraz byłbym chciał cofnąć słowa moje, choćby oku-