Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 234.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

céj niż mógł usłyszéć zapytanie moje.
Ale uprzedziła mnie pani Nasielska. Ona nie wyrzekła słowa, tylko stała tuż przy nim, topiąc pytająco oczy w jego oczach.
Doktór stanął olśniony. Te płomienne źrenice rozkazywały mu mówić koniecznie i mówić prawdę.
— Mów pan, mów, wyrzekła wreszcie, odprowadzając go na bok.
„Jest nadzieja, choć słaba,“ taką być musiała odpowiedź; wyczytałem ją z jéj twarzy mrocznéj, ale nie zrozpaczonéj, bo słów dosłyszéć nie mogłem.
Teraz zwolna, ostrożnie podnieśliśmy Gustawa. Doktór, uprzedzony o tém co się stało, przyjechał zamkniętym powozem; mogliśmy więc powieźć go do miasta, nie budząc ciekawości gawiedzi. Ułożyliśmy go na poduszkach, doktór usiadł przy nim. Pani Nasielska nie pytała gdzie go zawieziemy: wiedziała że miał matkę.
— Czekam pana u siebie, wyrzekła do mnie. Ja pojadę za wami; w drodze cóś złego zdarzyć się może.
Była na pozór spokojną; lekarz wołał na mnie. Ścisnąłem tylko jéj rękę i widziałem jak zwolna wraz z dziećmi szła ku powozowi, który czekał na nią opodal na trakcie.
Jechaliśmy noga za nogą; doktór trzymał za puls Gustawa, którego stan budził w nim widać co-