Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 227.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdawało mi się że skona każdéj minuty; śledziłem jego oczy zachodzące mgłą, niezdolny dać mu pomocy żadnéj. Chwila była straszną.
Nieszczęściem tamci panowie, pewni prawie że pojedynek ten, jak tyle innych, obejdzie się bez krwi rozlewu, nie przywieźli doktora; my zopomnieliśmy o tém; Teraz trzeba było rannych naszych zabrać do powozu, a nie wiedziałem czy Gustaw zniesie ruch jego. Sekundanci naradzali się nad tém, a ja zwilżałem mu skronie, usiłując zawiązać ranę, z której krew buchała gwałtownie.
Nagle wśród téj sceny śmierci usłyszeliśmy szczebiot dziecinny z za krzaków; ktoś tam przebywał, nie domyślając się pewno krwawego dramatu, odgrywającego się o kroków kilka. Głosy zbliżały się coraz bardziéj, aż na ścieżce naprzeciwko nas ukazała się pani Nasielska.
Traf, który tak często przeważną w życiu gra rolę, sprowadził ją tutaj właśnie na ranną z dziećmi wycieczkę.
Oczy Gustawa dostrzegły ją najpiérw; twarz jego rozjaśniła się, jakby słonecznym promieniem, poruszył usta chciał przemówić, ale głos zamarł mu na nich; drżącą tylko ręką wskazał na nią. Poszedłem oczyma za kierunkiem jego wzroku i ujrzałem ją stojącą w miejscu, przerażoną widokiem krwi i broni. Cofnęła się instynktownie, jakby