Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 213.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i nie przerwano dla mnie zaczętéj książki. Pani Nasielska podała mi rękę, dzieci wydały krzyk radości, bo przez ten przeciąg czasu wkradłem się w ich łaskę; Gustaw skinął mi przyjaźnie i daléj czytał. Zająłem zwykłe swoje miejsce i patrząc na to ciche kółko, zapadłem w bolesne myśli. Jutro piorun losu miał w nie uderzyć, rozerwać swobodną harmonią jego i opustoszyć może jedno miejsce nazawsze. Była to cisza przedburzna.
I znowu pytałem myślą, czém ludzie ci, oddani samotności, pracy i obowiązkom, zawinili światu? czém ściągnęli uwagę jego? dlaczego on mieszał się do ich uczuć i czynów? Patrzyłem na Gustawa: z głową wspartą na ręku, czytał jakąś podróż zastosowaną do dziecinnego pojęcia, a czynił to z takim wyrazem i swobodą, jak gdyby ta niewinna książka absorbowała całą myśl jego. Światło padało mu w pełni na czoło ogorzałe, lekko wymodelowane, gładkie jak kość słoniowa; bruzdy niepokoju i smutku znikły z niego pod wpływem atmosfery tego salonu, czy téż siły woli. Nikt, patrząc na jego spokojną postać, nie byłby odgadł, że ten człowiek miał być jutro trupem lub mordercą.
Tylko kiedy następowała przerwa jaka, gdy przewracał karty, wzrok jego podnosił się ukradkiem na panią Nasielską i spoczywał na niéj chwilę jednę, a wtedy jego siwe oczy z za osłony rzęs mgli-