Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 208.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

letowéj kuli. Wprawdzie działałem tutaj w skutek wyraźnéj woli Gustawa; ale kto wié czy byłbym słuchał go tak gorliwie, gdyby jego obraza nie obchodziła mnie jak własna.
W wyobraźni widziałem już młodego nauczyciela rannego śmiertelnie, a krew jego spadała mi na sumienie. Nie byłem zdolny nic robić, nic myśléć, aż wreszcie nadejście jego rozproszyło mary mojéj zgorączkowanéj głowy.
Te kilka godzin zwiały zupełnie z czoła Gustawa ślady wzruszenia; w ruchach jego, w spojrzeniu, w powitaniu nie było znać pośpiechu, ani niepokoju.
— I cóż, zapytał tylko obojętnie, jak gdyby słowa te ściągały się do zamierzonéj przechadzki, lub równie powszedniéj rzeczy.
Zachowanie się jego przedstawiało tak dziwny kontrast z tém co ja czułem, że mimowolnie zapytałem siebie, czym nie wziął téj sprawy zanadto do serca, czy Gustaw rzeczywiście zdecydowanym był stawić życie swoje na los szczęścia?
Opowiedziałém mu na czém stanęło. Słuchał mnie uważnie i promień zadowolenia rozjaśnił jego szare oczy.
— Dziękuję panu, wyrzekł, zrozumiałeś mnie doskonale. Nie byłbym przyjął innych warunków.
Spojrzałem na tę młodą, szlachetną postać z dzi-