Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 202.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ném u nich, panie te zatrzymały mnie, żaląc się na porywczość Gustawa, któréj istotnego powodu nie były w stanie zrozumiéć.
— Wystaw pan sobie, mówiła panna, nie mogąc pokryć swego oburzenia, ten młody człowiek śmiał rzucić panu Aleksandrowi wyraz „kłamstwo.“ To straszna impertynencya. Pan Aleksander powiedział, że tego przebaczyć nie może i upomniéć się o to musi.
Spojrzałem na nią poważnie.
— Bądź pani spokojną, wyrzekłem, upomni się aż nadto.
— Czyż podobna?! zawołała przerażona, widocznie o młodego malarza. Jakżeż można było tak się unosić i jeszcze na pana Aleksandra?
— Pan Aleksander, odparłem surowo, powinien był strzedz słów swoich.
Panna spojrzała na mnie z najwyższą zgrozą, jak gdybym wymówił jaką straszną herezyą i wyrzekła zadąsana za brak współczucia dla tak ładnego chłopca:
— Gdyby przynajmniéj papa był tutaj.
Panna Emma była faworytką ojca i zdawało jéj się że za jego pośrednictwem potrafiłaby złemu zapobiedz.
— Ani papa, ani nikt na świecie, odrzekłem, nie zdoła odsunąć odpowiedzialności od człowieka, któ-