Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 190.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szna miłość pożarła wszystko we mnie, zabiła wszystko; stałem się rodzajem trupa, którego jéj imię tylko galwanizować mogło. A jednak, gdy wieczorem wchodziłem w jéj progi, gdy owiała mię błoga atmosfera spokoju, która ją otaczała, jakaś względna cisza wstępowała w pierś moję, odnajdywałem samego siebie i wszystkie lepsze pierwiastki moje występowały do walki z bezrozumném zwierzęciem, które szamotało się we mnie, i zwyciężały je chwilowo. Śmiertelnie smutny, ale spokojny, patrzyłem na tę cudowną istotę ze czcią i rozrzewnieniem; słuchając jéj głosu, sądziłem się zdolnym podźwignąć straszną dolę swoję. Wychodziłem od niéj pokrzepiony na duchu, by znowu w samotności tęsknić, szaléć i złorzeczyć.
W domu zaczęto się mnie lękać. Ponury, milczący, z dzikim wzrokiem, gotów co chwila wybuchnąć gniewem bez przyczyny, nie mogłem znieść w koło siebie uśmiéchu lub wesołego głosu. Głosy téż te coraz rzadziéj odzywały się w mojéj rodzinie; dziwactwa moje rzuciły na nią cień żałoby. Córka i syn patrzyli na mnie z tłumionym żalem, żona z przerażeniem. Wspólny posiłek podobnym był do pogrzebowéj stypy.
Zwyczajnie dnie całe spędzałem w pracowni. Tam przynajmniéj zamknąć się mogłem i nie zobaczyć ni nienawistnego świata, ni twarzy ludzkich,