Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 188.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dojrzałości, a walka z tém uczuciem stała się niepodobną. Nie byłaż ona wcieleniem najwybrédniejszych moich marzeń, tém wszystkiém słowem, co tylko kochać warto? Szaleństwo to było nieuleczone, a jednak nie łudziłem się wcale; czułem że chwila w któréj powzięłaby o niém choćby najlżejsze podejrzenie, byłaby ostatnią chwilą jéj szacunku i przyjaźni dla mnie. Stawiłaby między nami nieprzepartą zaporę. To jedno dawało mi siłę milczenia. A jednak ona, widząc czoło moje blednące, głos drżący i wzrok płomienny, nie mogłaż jedném słowem zapytania rzucić mnie w przepaść? Tu niedość było milczéć, twarz moja nie powinna była mnie zdradzać. W samotności łamałem ręce, rwałem włosy, szarpałem pierś bezrozumną, gotów byłem czoło roztrzaskać o którybądź marmur mojéj pracowni; przy niéj byłem cichy i trwożny, nie śmiałem podnieść na nią oczu, dotknąć jéj ręki.
Dotąd zwycięzko mocowałem się z namiętnością; ale czy stan ten potrwać mógł długo? Pomimo woli i chęci mojéj, chwila wybuchu nastąpić mogła, bo coraz częściéj zdarzały się godziny, w których przestawałem być panem siebie. Wówczas chciałem jéj unikać, kierowałem kroki swoje w przeciwną stronę miasta, a zawsze w końcu znalazłem się u jéj drzwi, zmordowany bezskuteczną walką, wściekły na samego siebie, niby ofiara strasznego fatum, któ-