Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szy, jak gdyby słowa te były naturalném przedłużeniem toczącéj się rozmowy.
Ten zwrot był czelnym i śmiałym; jednak nie zastał pani Nasielskiéj nieprzygotowaną.
— Widzę oddawna, że pan przybyłeś tutaj z tym zamiarem, odparła, patrząc mu prosto w oczy; sądzę jednak iż rozmowa ta jest zupełnie zbyteczną, bo słowa żadne położenia mojego nie zmienią. Przyjmując opiekę, znałeś je pan dokładnie.
— A jednak ono zmienić się może, wymówił szambelan dobitnie, zwracając ku niéj oblicze ożywione przebiegłym uśmiechem.
— Jakim sposobem? zapytała nieporuszona.
— Pani domyślasz się o czém chcę mówić?
— Dajmy na to że się nie domyślam; mów pan wyraźnie, bo nie mam daru rozwiązywania zagadek.
I oczy jéj śmiałe, surowe, w téj chwili prawdziwe oczy sfinksa, topiły się w twarzy pana szambelana, który zapewne nie miał ochoty wypowiadać wyraźnie pewnych przedmiotów i wołał zostawiać je niewymówionemi.
Teraz jednak, na jéj żądanie, od tego obowiązku uchylić się nie mógł.
— A więc, zawołał zawsze uśmiéchnięty, zależałoby tylko od pani powrócić sobie i dzieciom stracone stanowisko. Nie będę ukrywał przed pa-