Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 166.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kto tu ma być? zawołałem.
— Szambelan Nasielski, brat mego męża.
— Nie przyjmij go pani.
— Muszę; jest opiekunem moich synów. On jeden z całéj rodziny zachował z tego powodu ze mną stosunki.
W głosie jéj dźwięczała struna jakaś bolesna; milczała chwilę, spuszczając ku ziemi surowe czoło.
— Może, spytałem, przeszkadzam pani?
I brałem za kapelusz, chcąc się oddalić.
— O nie, przerwała, zostań pan. Wizyta szambelana potrwa krótko; przeczuwam jéj cel. Gdy przybędzie, zaczekasz pan na jego odejście w ogrodzie. Widok tego człowieka jest mi przykrym; potrzeba mi po nim zobaczyć twarz przyjazną.
Spojrzałem na nią zwilżonemi oczyma.
— Pani, wyrzekłem z tłumioną rozkoszą, możesz mną rozporządzać zupełnie.
Nie miała czasu odpowiedziéć; tylko wzrok jéj spoczął na mnie w pełnym, olśniéwającym blasku, bo w téj chwili turkot dał się słyszéć przed gankiem.
— Czy nie lękasz się pani, spytałem, kierując się do drzwi ogrodu, abym mimowolnym był świadkiem rozmowy?
Wzruszyła ramionami, właściwym sobie niedbałym ruchem.