Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 165.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żdym? Więc ja jeden wślizgnąłem się zdradliwie w jéj przyjaźń, nadużywałem skrycie tego uczucia, kradłem jéj ufność, drżąc na samę myśl, że kto inny posiądzie skarb, o którym ja nawet zamarzyć nie mogłem.
Od jakiegoś czasu miarkowałem tak przyjście moje, by nie spotkać Gustawa. Niewiedziéć czemu, widok jego drażnił mnie, a przenikliwe spojrzenie jego siwych oczu odejmowało mi swobodę.
Dnia tego zastałem panią Nasielską nie taką jak zawsze. Pogoda jéj czoła była zmąconą, myśli przechodziły po niém; łuk jéj brwi zdawał mi się wyrazistszym i blady rumieniec przebijał się na jéj licach. List zmięty leżał na stole.
— Co pani jest? zawołałem, nie puszczając ręki, którą podała mi przy powitaniu, bo czułem że ręka ta drżała lekko, a twarz jéj stała się dla mnie czytelną książką.
Uśmiéchnęła się z pewnym przymusem.
— Nic mi nie jest, odparła, a raczéj nic mi być nie powinno.
Ale widząc że ta odpowiedź nie zaspokoiła mnie wcale, żem patrzył na nią z nieopisanym wyrazem troskliwości i trwogi, mówiła daléj:
— Doprawdy, wstyd mi przyznać się, że list odebrany i zapowiedziana wizyta mogła na dzień cały wytrącić mnie ze zwykłéj kolei.