Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

remnie wołały go dzieci, aby uczestniczył w jakiéjś zabawie. Stał wsparty o pień jesionu, wpół przysłonięty gałęźmi jego, głuchy na ich prośby. Z za téj firanki zieleni czułem jego wzrok ciążący na nas. Nie mieszał się do rozmowy, ale z pewnością nie stracił z niéj ani jednego wyrazu. Widziałem jak w chwili gdy ona mówiła o ludziach co wnoszą w jéj progi niepokój świata, zrobił poruszenie gwałtowne, jakby protestował przeciw wyrokowi temu, przynajmniéj co do niektórych indywidualności. Przecież nie uczynił tego. Zapewne powiedział sobie, że to wszystko nie tyczy się tych, którzy, jak on, nic nie mają wspólnego ze światem i omamieniami jego; że on tutaj nie wchodzi w rachubę i jest tylko nauczycielem dzieci, nie zaś przyjacielem pani Nasielskiéj. Nie wiem zresztą co myślał; lecz gdy połączył się z nami, twarz jego nie nosiła śladów wzruszeń żadnych, był, jak zwykle, poważnym i chłodnym. Pani Nasielska tylko nie mogła uspokoić się tak szybko; ta scena głęboko wzburzyła niezmąconą zwykle powierzchnię jéj ducha.
— Panie Gustawie, zawołała, zwracając się do niego, czy i pan sądziłeś także, iż przeniewierzę się saméj sobie?
On zadrżał cały, jakby zdziwiony tém niespodzianém pytaniem; szare jego oczy spoczęły na niéj, obejmując ją całą zwilżoném wejrzeniem.