Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 124.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciom pani Nasielskiéj, że pójdę z niemi do zoologicznego gabinetu.
— Pójdę i ja z panem, wyrzekłem, uradowany myślą, iż będę ją mógł zobaczyć wcześniéj niż sądziłem.
Ulica Pańska nie jest zbyt odległą od Kruczéj; przestrzeń tę zresztą przebiegliśmy szybkim krokiem, jak to czynią ludzie którym pilno oglądać ukochane oblicze, lub téż ci, co nie mogą tracić drogiego czasu. Jedno równie jak drugie mogło powodować Gustawem. Za chwilę byliśmy w oparkanionym dziedzińcu, przed domem obrośniętym dzikiém winem i bluszczem; ale o dziwo! brama była na oścież otwartą, a przed gankiem stał elegancki tilbury, którego rasowe konie grzebały ziemię niecierpliwém kopytem. W tilbury siedział młody człowiek, trzymając lejce, które gotów był rzucić pomieszczonemu w tyle groomowi, i rozmawiał ze starym sługą pani Nasielskiéj.
— Czy pani w domu? pytał, podnosząc się, jak gdyby już miał wyskoczyć z powozu,
— Niéma pani, taką była stereotypowa odpowiedź.
Chmura widoczna przemknęła po pięknéj twarzy młodego człowieka; widać te słowa usłyszał nie poraz piérwszy.