Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 123.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czy poprostu z charakteru swego, Gustaw przedstawiał mi prototyp téj zimnéj, nieubłaganéj ambicyi, która zawsze dosięga swego celu.
— Zajdziesz pan daleko, wyrzekłem, wsłuchując się w zamiary jego.
Blady uśmiéch przesunął mu się po ustach.
— Dodajesz mi pan odwagi, odparł z odcieniem smutku, gdy przeciwnie matka moja nie wróży mi powodzenia.
Piérwszy raz młody człowiek wspomniał matkę; uczynił to jednak bez żadnéj goryczy.
— To dziwne, rzekłem. Wszak matki rzadko wątpią o przyszłości swych synów.
Gustaw nie odpowiedział mi, jak gdyby nie dosłyszał tych słów ostatnich. Zabiérałem się do wyjścia po godzinnéj rozmowie, pełen szacunku dla młodego człowieka, ale równie nieświadomy jak poprzednio, nie dobadawszy się nawet śladu miłosnéj tajemnicy.
— Jeżeli pan możesz, rzekłem, powstając i powracając do interesu którego użyłem za pozór odwiédzin, chodź ze mną. Przedstawię panu przyszłych jego uczniów.
Gustaw spojrzał na blaszany zégar, wiszący na ścianie: wskazywał godzinę jedenastą.
— W téj chwili to niepodobna, odparł. Zechciéj mi pan jaką inną porę oznaczyć. Obiecałem dzie-