Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 121.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pani Nasielskiéj, że podjąłbyś się pan lekcyj prywatnych, przyszedłem prosić go o parę godzin tygodniowo.
Śledziłem wyraz jego twarzy, wymawiając imię kobiéty, którego nie mogłem usłyszéć bez dreszczu. Twarz jego na pozór pozostała niezmienną, tylko w źrenicy mignął jakiś błysk przelotny, jak gdyby to imię strząsało z jego myśli bolesne troski codzienne i przywodziło mu na pamięć błogosławioną ciszę jéj ogniska.
Zaczęliśmy umawiać się o godziny i warunki. Próbowałem zdobyć jego zaufanie i pod pewnym względem udało mi się to nawet. Gustaw mówił mi o zamiarach swoich, o przeszłości i obecném swém położeniu, ze szczerością człowieka, który położenie to przyjął otwarcie. Poglądy jego były trzeźwe, znosił walki życia ze spokojną energią, jak przystoi tym co znają dokładnie miarę sił swoich; a jednak, pomimo słusznych nadziei, twarz jego ani na chwilę nie straciła smutnego wyrazu. Żaden promień radości nie ożywił mu oczów; znać życie przedstawiało mu się tylko w formie surowego obowiązku. Miał wolę spełnić go mężnie, ale żadna pewniejsza nadzieja nie rozjaśniała mu twardéj przyszłości. A przecież miał zaledwie lat dwadzieścia kilka, był w wieku marzeń, rojeń i snów czarownych. Daremnie cierpiénie srożyłoby się