Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 093.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ro odbiérał wrażenie słów jego. W piersi mojéj stała się jasność nagła i straszna; te wszystkie nieokréślone wrażenia, które miotały mną od dnia jéj poznania, sformułowały się w jeden wyraz — jam kochał!
Nie mogłem omylić się na piekielnym bólu, jakim przeszyła mnie wieść o jéj skrywanéj miłości. Nazwałem ją fałszem, kłamstwem, rzuciłem się jak dotknięty gorącém żelazem. Ale dlaczegóż to miało być fałszem? czyż ona nie miała prawa rozporządzać sobą? czyż nie była w kwiecie wieku, piękną i wolną? Mówiła mi o ciszy i szczęściu swego życia. Czyż szczęścia tego nie mogła znaléźć w miłości czystéj, wysokiéj, zupełnéj, do któréj miała prawo? Nie zwierzała się z nią przedemną, bo i pocóż miała to uczynić? Wszakże nie mówiła mi nic wcale o uczuciach swoich. Widocznie ten pan Gustaw, wspominany tak często, był w tym domu czémś więcéj niż nauczycielem dzieci.
Głowa moja wyrozumowała to sobie bardzo logicznie i niby w paroksyźmie szału szarpałem sobie pierś, wołając: Nie! nie! to być nie może!“ Ta spóźniona, śmiészna, nieszczęśliwa miłość czyniła mnie szalonym; bo i czegóż mogłem się spodziéwać? cóż to znaczyło dla mnie, czy ona kochała lub nie kocha innego? Przecież pozostało mi jeszcze dość zdrowego sensu, by nie miéć nawet cienia nadziei.