Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 091.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Już to takiéj kobiécie skryć się niełatwo; wszyscy ją, znają, chociaż piérwszy raz jest w Warszawie. Niepojętą jest dla mnie ta jéj mania pustelnicza. Dajmy na to że się kocha, to jeszcze nie przyczyna, by zamykać się jak w klasztorze. Zresztą nie byłoby to przecie po raz piérwszy. Kobiéta z jéj szykiem nie kryje się z miłostką, jak parafianka.
Oleś nie patrzył na mnie, inaczéj byłby się zatrzymał, nie dokończywszy tego dowcipnego frazesu. Twarz moja musiała się mienić, bo czułem jak przechodziły po niéj fale krwi gorącéj. Wszystko wrzało i kipiało we mnie. Niezdolny powstrzymać się dłużéj, zawołałem głucho:
— To kłamstwo!
Malarz stanął w miejscu, przerażony tym niespodzianym wybuchem. Wprawdzie nie należałem do rzędu ludzi bardzo cierpliwych, ale zazwyczaj umiałem panować nad sobą. On nie mógł pojąć zrazu o co mi chodziło i spoglądał na mnie błędnemi oczyma.
— Alboż pan ją znasz? wyszeptał, alboż... Zatrzymał się, spojrzał w około i po chwili namysłu uderzył się ręką po czole.
— Ah! rozumiem, rozumiem. Pan byłeś u niéj.
Tak, on zrozumiał wszystko. Broniąc ją, skompromitowałem ją bardziéj jeszcze. Bo dlaczegóż nie powiedziałem od razu zkąd idę? dlaczegóż słucha-