Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie miałem prawa nakazać mu milczenia. Krew nabiegła mi do serca, ale nie wyrzekłem słowa. W téj chwili nie byłem w stanie przyznać się że ją znam. Powinienem to był uczynić, nie czułem się jednak na siłach przenieść domysłów i grubych żartów Olesia. Nienawidziłem go w téj chwili całą duszą, a on tymczasem, z zaślepieniem właściwém ludziom jemu podobnym, mówił daléj w niewinności serca, nie domyślając się wcale burzy jaka wrzała w piersi mojéj.
— Szczególna kobiéta, doprawdy. Od miesiąca jak jest w Warszawie, nikt jéj nie widział. Jedni twierdzą że urządza apartamenta, drudzy że się rozkochała w jakimś młodym akademiku i że to jest tajemnicą jéj odosobnienia...
Zaćmiło mi się w oczach.
— I któż to mówi? spytałem głosem ochrzypłym, który zaledwie przecisnął mi się przez gardło.
— Kto? Alboż ja wiem — wszyscy, odparł Oleś, uderzony zmianą mego głosu i spoglądając na mnie, jakby przeszło mu przez myśl piérwszy raz w życiu, że mógł głupstwo powiedziéć.
Ale to zbawienne natchnienie trwało krótko, bo zresztą, jakaż styczność zachodzić mogła pomiędzy mną, skromnym pracownikiem, a tą świetną królową salonów? W parę więc sekund odzyskał zupełną pewność siebie i mówił daléj: