Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 072.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a ta sprzeczność łagodnych świateł tworzyła tło właściwe dla jéj posępnéj postaci. Stała we drzwiach ogrodu, zwracając do mnie swój profil tak delikatny, tak wdzięczny w swych kapryśnych zarysach. Trochę naprzód pochylona, wyciągała do mnie rękę.
Ona jedna była w pokoju; na stole leżała jakaś książka otwarta... Czy czytała ją? czy czytała sama? czy ten młody człowiek, którego spotkałem przed chwilą, dzielił z nią ten wieczór? czy patrzył na nią, jak ja patrzyłem teraz? Ta myśl przeleciała mi błyskawicą, i wdzięczny byłem sobie samemu, żem nie przyszedł o pięć minut wcześniéj, żem go tu nie zastał.
Upojony harmonią otaczającą mnie wkoło, postąpiłem ku niéj i wziąłem w swoję szorstką dłoń jéj wązką, aksamitną rękę. Byłbym trzymał ją tak i patrzył na nią bez końca.
— Pani, wyrzekłem drżącym głosem, bo czułem się koniecznie w obowiązku cóś powiedziéć, pozwoliłaś mi zasługiwać na przyjaźń swoję; nie chciałem by dzień jeden upłynął daremnie.
— Oh, zawołała ze swobodą i wylaniem, pan jesteś dobrym, bardzo dobrym!
Tak dziwny panował kontrast w jéj głosie i obejściu się pomiędzy tém czém była dla mnie dawniéj, a teraz, żem znowu spojrzał na nią zdumiony. Sztywność jéj znikła. Jakby za dotknięciem laski