Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 069.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tnim argumentem, ale to wspomnienie podwoiło tylko moj gniéw. Rzuciłem tysiąc obelg przeszłości, bluźniłem wszystkiemu co wielkie i święte i nakoniec porwałem za kapelusz i uciekłem z domu, zostawiając Zosię we łzach.
Świéże powietrze dopiéro wróciło mi przytomność. Jakieś resztki burzy wisiały w przestworze; ulice były puste prawie. Przebiegłem je gorączkowym krokiem. Powoli rozdrażnienie moje mijało i wspomniałem z pewném przerażeniem o dziwacznym i okropnym postępku swoim z córką. Wprawdzie byłem nieprzyjacielem sentymentalizmu i starałem się zawsze nadać mojéj rodzinie pogląd trzeźwy i jasny na życiowe sprawy; ale przecież nie mogłem potępiać miłości Zosi; Wiktor był chłopcem zdolnym, zacnym i od bardzo dawna bywał w moim domu, nie jako gość prawie, ale jako członek rodziny. Ja sam domyślałem się ich wzajemnéj skłonności; dlaczegóż teraz, opętany tajemniczym szałem, mówiłem wbrew myślom i przekonaniu? Co się działo zemną od rana? czemu wzmianka o miłości wprawiła mnie w stan szaleństwa? Odpowiedź na te wszystkie pytania dać było łatwo, ale jam jéj nie znalazł, a przynajmniéj nie sformułowała mi się ona w duchu wyraźnie.
Powoli téż myśl moja zwróciła się od sceny rodzinnéj do rannego spotkania i utonęła w niém zu-