Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 060.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

najmniéj zasłonić je własném ciałem. Nie było chwili do stracenia: chłopcy, zaskoczeni nagłém niebezpieczeństwem, przytulili się jeden do drugiego, nie pojmując może ważności téj chwili.
Zaledwie miałem czas stanąć przed nimi, gdy pies rzucił się na mnie. Szczęściem laska moja była mocną, a ręka, przywykła do kucia marmuru, trzymała ją silnie. Potrafiłem zasłonić się nią od piérwszéj napaści; ale pies, odepchnięty na chwilę, powrócił z nową wściekłością i uchwyciwszy w zęby koniec laski, usiłował wydrzeć mi tę słabą obronę. Mocowaliśmy się z minutę, aż laska rozgryziona ułamała mi się w ręku. Spojrzałem machinalnie przed siebie: ludzie byli zaledwie o kilkanaście kroków, niemniéj jednak chwila ta była straszną.
— Skryj pani dzieci! zawołałem, nie oglądając się, z obawy by pies nie powalił mnie i nie dosięgnął chłopców.
Ale w téj chwili drobna ręka kobiéca podała mi jakiś kij, widać znaleziony w pobliżu. Pani Nasielska nie czekała przestrogi mojéj, by synów ukryć w głębi kląbów... sama nie straciła czasu. Obrachowała kruchość laski mojéj i w samę porę podała mi inną. To mnie uratowało, bo nadbiegli ludzie otoczyli psa i rzucili się na niego.
Wówczas dopiéro zwróciłem się do pani Nasiel-