Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 053.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie jego zdawało się przepowiadać, iż rzeczywiście dziecko to, według słów swoich, wyrośnie na człowieka. To téż matka spoglądała na niego z dumą.
— Masz słuszność, wyrzekła; a jednak jest wielu ludzi, którzy o tém nie wiedzą. Nie pogardzaj nimi, mój synu, ale żałuj ich, bo nie nauczono ich najważniejszéj prawdy życia.
Głos jéj, gdy to mówiła, był dziwnie miękki; stłumione brzmienie jego zdawało się odkrywać jakieś niewyczerpane bogactwo serca. Słowa jéj nie zawiérały dla mnie nic nowego, żyłem w świecie gdzie powtarzano je codzień, a jednak słuchałem ich chciwie. Ta kobiéta, któréj życie upłynęło wśród szałów zbytku, wśród upojenia piękności, ucząca dzieci tych twardych prawd bytu, wydawała mi się Sybillą pochyloną nad otchłanią, któréj głębi nigdy poznać nie była powinna.
Dzieci rozbiegły się po łące, a ona, pozostawszy sama, siadła na murawie, wsparta plecami o pień białodrzewu poza którym byłem ukryty. Widziałem bogate zwoje czarnych, lśniących, kędzierzawych jéj włosów, widziałem głowę trochę podniesioną, wpatrzoną w błękit nieba i w błękit wód, z tym cichym spokojem, którego tajemnica była dla mnie zagadką. Czyż ona nie żałowała tego świata uciech, w którym niegdyś królowała? Czém za-