Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 044.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z mgieł rannych i tchnęło w około radość i życie. Zapragnąłem odetchnąć świéżém powietrzem, spojrzéć na drzewa nieprzysypane kurzawą miasta. Wsiadłem więc w jednę z piérwszych doróżek które ukazały się w mieście i pojechałem do Wilanowa.
Była to pora roku, w któréj jeszcze część Warszawy nie przeniosła się tam na letnie mieszkanie. W rannéj godzinie, w dzień powszedni, nie lękałem się spotkać znajomych, a zresztą nie myślalem o tém: pragnąłem słońca, powietrza i zieloności. Przed oberżą jednakże stała już druga doróżka: któś mnie uprzedził. Nie uważałem na to i zapuściłem się samotny w głąb ogrodu.
Cudna to pora, pogodny ranek wiosenny; a jednak są usposobienia, dla których pora ta ma jakąś dokuczliwą gorycz. Pod ożywczém tchnieniem rozbudzającego się życia natury, budzą się i w piersi ludzkiéj wszystkie marzenia i nadzieje, których nie spełniła rzeczywistość.
I ja czułem w sercu nieokréślony smutek; wesoły świegot ptaków, radosne brzęczenie owadów, rojących się około kwiatów rozsianych na murawie, podwajały skrytą tęsknotę, z którą napróżno walczyłem.
Siadłem na ławce pod białodrzewem i zamyśliłem się głęboko — gdy nagle niedaleko odemnie