jakiéj kategoryi zaliczyć. Mógł to być zarówno stary sługa, jak gospodarz domu. Miał na sobie letnie szare ubranie, dość brudne, gdyż sądząc po podléwaczce trzymanéj w ręku, zajęty był ogrodownictwem, od którego oderwał go widać głos dzwonka. Twarz jego niezmiernie brzydka, ale charakterystyczna, odznaczała się jakimś zwierzęcym typem, typem jednak poczciwym i przyjaznym. Jeśli szczęki jego były ciężkie, nos szeroki, policzki zwisłe, zato jego żywe czarne oczy miały spojrzenie zmyślne i łagodne. Usta jego uśmiéchały się mimowolnie i zupełnie odejmowały téj twarzy surowy charakter, jaki nadawała jéj łysa, siwiejąca czaszka i wielkie brwi, krzaczysto najeżone. Stał we drzwiach i mierzył mnie wzrokiem, który próżno silił się na nieufność, jak pies, co z obowiązku pokazuje zęby, choć ugryźć nie ma ochoty.
— Czy pani w domu? spytałem go.
— W domu, odparł, nie ruszając się z miejsca.
— Proszę zapytać, czy zechce mnie przyjąć.
— Wątpię, odparł. Moja pani nie przyjmuje nikogo.
Ten wyraz: „moja pani,“ wymówiony z pewną dumą, okréślił mi położenie społeczne starego człowieka, który widocznie jak Cerber stał na straży tego domu.
Dałem mu bilet wizytowy, dodając że przycho-
Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 031.jpeg
Ta strona została skorygowana.