Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 013.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

woń rozeszła się po pokoju, przypominając nam spóźnioną porę.
Z przeciwległych drzwi ukazała się téż i moja żona. Była ona dziesiątkiem lat młodszą odemnie, a jak na matkę dorosłych dzieci, wyglądała jeszcze wspaniale. Bo téż trzydzieści lat temu, gdym się z nią żenił, była to jedna z najpiękniejszych kobiét w Warszawie, i nawet wybrédne oko artysty nie mogło upatrzyć żadnéj wady w jéj klasycznych rysach i plastycznych kształtach. Teraz kibić jéj zaokrągliła się zbytnio, czas wypisał się bruzdami na twarzy, oczy straciły blask, lica świeżość młodości; mimo to jednak, dzięki może sztuce, którą umiała zastępować ubytek wdzięków, dla obojętnego oka była piękną jeszcze, wiedziała o tém i rozpacznie walczyła z czasem.
Nie mogłem jéj tego brać za złe. Piękność była jéj największą zaletą, specyalnością niejako, bez któréj ta indywidualność ostać się nie mogła; ale powoli jéj twarz, zawsze jednostajna, powleczona grubą warstwą blanszu i różu, stała mi się nieznośną, rażąc we mnie artystyczny zmysł prawdziwego piękna. Zacząłem lękać się chwili w któréj otwiérała usta, wiecznie ożywione jednakowym uśmiéchem, by wypowiedziéć nic nie znaczące, oklepane frazesy. Te frazesy codzień niecierpliwiły mnie widoczniéj.
Była to czysta niewdzięczność z mojéj strony, bo