Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 448.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy i w życiu mam to samo uczynić? — rzucił jej w ucho, korzystając z chwili zamięszania.
Odpowiedziała mu pół uśmiechem, świadczącym iż rozumieli się dobrze nie od dzisiaj, spojrzenie jej zdawało się mówić, że bez sprzymierzeńców potrafi dać sobie radę.
Nadeszła służba, podniosła Józefa i położyła na łóżku; otrzeźwiony otworzył oczy, jednak pomimo to, nie odzyskał przytomności i nie zdawał się nikogo poznawać. Goście pożegnali się czemprędzej, Horyłło poszedł po doktora, cisza zapanowała w mieszkaniu, Teodora została sama przy chorym.
Przez długi czas chodziła po pokoju, z założonemi na piersiach rękoma, zamyślona; myśli jej jednak nie musiały być przyjemne, bo czarne brwi ściągały się coraz wyraźniej, a białe zęby przygryzały purpurowe wargi. Nie czuła się ona stworzoną na siostrę miłosierdzia, widok każdego cierpienia był dla niej wstrętnym, nie umiała ani koić moralnych bólów, ani ulżyć fizycznym, i rozważała jakimby sposobem uwolnić się od obowiązków które jej ciążyły.
Na próbie szczerości wyszła źle bardzo, i zapewne nie myślała powtarzać jej więcej. Zresztą