Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 420.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niłby to daremnie. Ta niema rozpacz nieszczęśliwego wzruszyła prawnika.
— Józefie — zawołał z żalem — i cóż będzie teraz?
On zwrócił na niego szklanny osłupiały wzrok, i milczał.
— Jak mogłeś to uczynić? — mówił dalej Konrad.
Nieokreślony uśmiech zarysował się na wargach męża Teodory, wskazał na drzwi po za któremi była, rozpaczliwym ruchem.
— Widziałeś — szepnął — jak ona jest piękną, nie umiałem jej nic odmówić, oto wszystko.
— Ależ ty zgubiłeś ją i siebie.
— Ją nie, ją nigdy, ona nie wiedziała o niczem, ona nie może odpowiadać za moje czyny.
— Ależ ty wierzyłeś przynajmniej w jej miłość Józefie?
— W jej miłość — powtórzył — ja nie wiem, wierzyłem w jej uśmiech, w jej uścisk.
W tych słowach było straszne potępienie dla Teodory. Mąż jednak nie zdawał się to rozumieć.