Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 417.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Może tu i tam szukał daremnie ratunku, przed strasznym losem jaki sam sobie zgotował.
— Jak widzę — zawołała rozgniewana tą małą sceną kobieta — przeszkadzam panom, ochodzę.
Powstała prostując wyniosłą kibić, a białe fałdy jej długiej sukni, zaszeleściały i poruszyły się falisto, muskając Józefa.
— Teodoro — szepnął błagalnie, zaledwie słyszanym głosem — mój ojciec przyjechał.
Ona przygryzła wilgotne usta.
— I cóż ztąd — odparła wlepiając w niego źrenice, które w tej chwili błyszczały tłumionym gniewem.
— Nic, nic, nie odchodź mnie przez litość — mówił na wpół przytomny, chwytając jej ręce i przykładając je do skroni, na które zimny pot wystąpił kroplami — ja ciebie jedną mam na święcie.
— Dziecinny jesteś Józefie — szepnęła chłodno, nachylając się nad nim, i patrząc z pewnem zdziwieniem, na jego zmienione rysy.
— Widzisz pani — wtrącił Konrad — jak bardzo męża obchodzą wiadomości, jakie mu przynieść musiałem, czy nie zechcesz ich wysłuchać.