Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 337.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wstrętną — idź Stasiu!... puść mnie!... nie czas już! kiedyś może zrozumiesz.... przebaczysz.... ja kocham cię Stasiu!...
Te bezładne słowa, uścisk i odtrącenie, oznaczało jakiś straszny stan duchowego wzburzenia. Stanisław zrozumiał to z wzrastającem przerażeniem.
Ojcu który zawsze otaczał się powagą, wyrwało się słowo przebaczenia, zwrócone do syna, cóż on mu miał przebaczać; tajemnicy tej Stanisław lękał się nadto dobrze odgadywać.
Teraz unikając matki, wszedł machinalnie do gabinetu ojca i padł na fotel znajdujący się przed biurkiem jego. Na biurku zwykle leżały rozmaite papiery, systematycznie ułożone i przyciśnięte, dziś jednak porządek ten był naruszony; listy, rachunki, świstki porozrzucane snadź gorączkową ręką, pokrywały zielone sukno biurka, a pośród nich na samym wierzchu znajdowało się wezwanie sądu kryminalnego, doręczone dziś z rana. Stanisław rzucił na nie okiem i pochwycił drżącemi rękoma, jak gdyby nie dowierzał sam sobie. Źrenice jego wpiły się w ten złowrogi papier; zdawało się że chciał przeniknąć wszystko co kryło się za nim, lub siłą woli wymazać li-