Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 199.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścią zbudzony być miałem. Chwila ta była stanowczą, czekałem jej z trwogą nie do opisania; każdy łoskot uliczny, każdy odgłos kroków zdawał mi się odkryciem. Męczarnie to były, od których włos bieleje na skroni; godziny nie miały końca, a jednak gdy pierwsze promienie świtu rozświeciły okna, ukryłem oczy przed ich blaskiem. Zbrodnia była spełniona, teraz zaczynała się kara; jak Kain po śmierci Abla, próżno uciekałem przed światłem, próżno szukałem spokoju. Dla mnie nie było go już więcej. Odkryty lub nie, występek ciążyć miał na mnie nieuchronnie.
A jednak byłem co się zowie szczęśliwym zbrodniarzem; żadna z tych nieprzewidzianych okoliczności, które tak często niweczą najmądrzej obmyślane plany, nie pokrzyżowała mnie w niczem. Nikt mnie nie widział, nikt nie rzucił nawet cienia podejrzeń na imię moje, ja sam nie zdradziłem się w niczem i wieść o niespodzianej tragicznej śmierci żony, przyjąłem jak przyjąć mi ją należało, bez żalu, ale ze zdziwieniem i współczuciem. Rolę swoją potrafiłem odegrać do końca. Zatrzymałem się w Warszawie, byłem nawet na jej pogrzebie, zadość uczyniłem wszystkim światowym formom.
Ale gdy zostawiłem po za sobą miasto, gdy znów dążyłem do tych, których kochałem, wolny teraz od wszystkich więzów, niosąc im zdrowie i szczęście, zajrzałem w głąb serca mego z przerażeniem: tam już być nie mogło chwili jednej wesela ani nadziei. Głos wewnętrzny szeptał mi, że zbrodnia taka jak moja dla mnie ani dla nikogo dobrych owoców