Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 194.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od tej chwili wiedziałem już po co tu byłem, i czekałem ja także nieubłagany.
Godzina mijała po godzinie, towarzystwo rozeszło się zwolna, Leonora pozostała sama, służba krzątała się czas jakiś porządkując i wynosząc sprzęty. Na werendę wychodził szereg drzwi szklanych; jedne z nich pozostały otwarte, światło lampy migotało w pokoju, a w progu ukazała się panna służąca. Na nieszczęście Leonorze spać się nie chciało; wieczór był parny bez gwiazd i księżyca, niebo przysłonione całunem chmur zdawało cię ciążyć nad ziemią ołowiem. Żaden wietrzyk nie poruszył liści, nie ulżył piersiom szukającym oddechu, burza wisiała w powietrzu.
— Możesz odejść już Antosiu, odezwał się głos Leonory do dziewczyny czekającej na nią; ja sama rozbiorę się i położę.
— A Józef czy ma czekać, by zamknąć okienicę? spytała służąca.
— Nie potrzeba, zamknę ją sama, wyrzekła z pewną niecierpliwością Leonora.
Dziewczyna odeszła; teraz ta kobieta pozostała sama na werendzie, sama w obec zemsty mojej, jak gdyby sam los chciał mi ją oddać w ręce.
Chwilę siedziała na miejscu zamyślona, marmurowe ramiona opuściły się ku ziemi, ręce splotły na kolanach, i w mroku nocnym jej biała postać, jej jasna głowa otoczona złotemi splotami włosów zarysowała się nieruchoma jak posąg. O czem myślała ona? o czem myśleć mogła? czy żałowała złego co spełniła? czy snuła zamiary przyszłości? czy jaki