Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 187.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi ludzkiemi, stają się współwinnymi moralnych kalectw, które ztąd wyniknąć muszą.
Widziałem jak ludzie, co o losie mym stanowić mieli, wchodzili jeden po drugim do sąsiedniej sali, gdzie zasiadali miejsca swoje; czekałem potrącany przez tłum obojętnych snujących się tutaj, dla których miejsce to było zwyczajnem miejscem spotkania; słuchałem słów potocznych zamienianych w około. Chwila ta była dla mnie tak stanowczą, żem nie rozumiał, jak oni tak mówić śmieli spokojnie wobec niepokoju i męczarni moich. Zadzwoniono. Adwokat zbliżył się do mnie; musiałem być bladym śmiertelnio, bo ścisnął mi rękę i szepnął to jedno:
— Odwagi!
Obejrzałem się w około, miałem jeszcze słabą nadzieję, że w tej ostatniej chwili ujrzę tu Leonorę. Nie było jej. Mój obrońca zrozumiał to spojrzenie.
— Zaczynamy sami, na przebój, wyrzekł; spodziewałem się tego.
— Czy jest nadzieja? spytałem tylko.
Ale nie wyczytałem jej w oku jego.
— Uczyniono wszystko, co było w mocy ludzkiej.
Te słowa uspokoić mnie nie mogły. Weszliśmy do sądowej sali. Są chwile, w których człowiek żyje tylko na poły; władze czucia i myślenia zatrzymują się wyczerpane, a natomiast zmysły nabierają dziwnej siły. Przedmioty zaledwie dojrzane, ledwo dosłyszane słowa wbijają się w pamięć machinalnie nie budząc myśli żadnych, a często na opak jak obrazy latarni czarnoksięzkiej.