Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 177.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkimi, których kochałem, i czując, że skazany jestem na ich utratę, starałem się każdy moment zamknąć sam w sobie, oderwać od przyszłości ciążącej nad nami jak całun grobowy. Pogrążyłem się w uczucia znikomości życia, przestałem snuć marzenia, starałem się zapomnieć o strasznem jutrze wiszącem nad głową moją, pomnąc na słowa: „że dniowi każdemu starczy jego nędza”.
Jednak powierzchowność Anielki nie zdradzała niczem nurtującej ją choroby, cicha, uśmiechniona, łagodna więcej jeszcze niż zwykle zapominała o sobie. Nieraz wskazywałem ją Władysławowi, ale on bardziej wtajemniczony w bieg złego, wstrząsał głową i milczał.
— Więc już nie ma nadziei? pytałem go z rozpaczą.
— Żyć może, odpowiadał mi smutnie, gdyby nic nie wstrząsnęło na nowo jej organizmem; ale nie trzeba się łudzić tym pozornym spokojem: pierwiastek choroby tkwi w niej nie usunięty, i za lada sposobnobnością rozwinąć się może szybko, gwałtownie.
List po liście pisałem do adwokata mego, chcąc przynaglić rozwodową sprawę; nadaremnie: nikt nie wchodził w położenie moje, nikt się nie troszczył o to, że tutaj było na szali już nie szczęście, ale życie niewinnej istoty. Napróżno używano wszelkich sprężyn i wpływów; prawo, a raczej ludzie, co je wykonywali, pozostali nieubłagani. Systematyczne zwłoki szły swoim trybem. Wymowne listy prawnika były to wrzące filipiki na zło socyalne; ale cóż ztąd? jego współczucie ani na jeden krok nie posuwało sprawy.