Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 172.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miała dla mnie więcej niż braterskie uczucie. A jednak w dniu twoich oświadczyn przemawiałem za tobą, choć cierpiałem jak potępiony.
Wzruszenie moje było tak silne, że stopić musiało chłód, jaki panował między nami. Władysław ścisnął mi rękę w milczeniu i nie potrzebował mówić; zrozumiałem w tym uścisku, że słowa te trafiły do serca jego, znalazły wiarę i usprawiedliwiły postępki moje.
A jednak nie znajdował dla mnie wyrazu pociechy; czuł równie jak ja, że położenie było bez wyjścia, że na to, co się stało, nie było lekarstwa.
We mnie paliła się krew, czułem jakąś dziką potrzebę wypicia do dna kielicha goryczy, i dla tego wyrzekłem znowu:
— Przed kilku miesiącami prosiłem cię, byś mnie ostrzegł, gdy chwila niebezpieczeństwa nadejdzie; ta chwila przyszła teraz, nieprawdaż?
— Przyszła, odparł z wysileniem: i groźniejsza niżeli spodziewać się mogłem.
— Czy stan jej nie pozostawia żadnej nadziei? pytałem dalej zamarłym głosem.
— Nadziei? powtórzył Władysław. Odbiera mi ją nie stan jej, ale położenie wasze, które co chwila pogorszać go będzie.
Uderzyłem się ręką po czole; czułem, że opanowywało mnie szaleństwo, że rodziła się we mnie jakaś wściekła żądza krwi i zemsty — zemsty nad kim? Władysław miał słuszność: o krzywdę mi wyrządzoną mogłem upominać się u wszystkich lub u nikogo. Winna była atmosfera, co nas otaczała