Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 109.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pogodne oblicze, nie słyszałem srebrnego głosu? Czyż życie nasze, to ciche spokojne życie nie miało pozostać tem czem było dotąd? Ale jakiś głos wewnętrzny szeptał mi, że jeśli pozory bytu nie zmieniły się, za to we mnie samym odmieniło się wszystko. Przyszedłem do samopoznania uczuć moich, jak pierwszy człowiek po spożyciu owocu z drzewa wiedzy, i jak jemu tak i mnie powrócić do wczorajszego stanu było niepodobieństwem.
Jednak oddalałem te myśli znękany cierpieniem, potrzebowałem wytchnienia, gdy nagle w ogrodzie naprzeciw mnie ukazała się Anielka. Ze spuszczoną głową szła zwolna zamyślona i smutna, nie widząc mnie wcale, a łzy jak perełki płynęły jeszcze po jej twarzy. W tej chwili zapominając postanowień i rozmyślań moich, jak szalony zbliżyłem się do niej.
— Czego płaczesz? spytałem, chwytając znienacka jej ręce.
Dziewczyna zadrżała i stanęła cała jak w ogniu pod spojrzeniem mojem.
— Czegóż płaczesz? powtórzyłem gwałtownie; powiedz mi, powiedz.
— Panie Kazimierzu, szepnęła wracając zwolna do przytomności i cofając ręce: przestraszyłeś mnie.
— Ty przestraszyłaś mnie gorzej Anielko twojemi łzami; czyż nie chcesz powiedzieć mi ich powodu?
— Alboż ja wiem? odparła; smutno mi i płaczę, cóż to komu szkodzi?
— Te słowa wymówiła z pewną goryczą ukrytą, tak niezwykłą, że mnie zastanowiła również jak ta dziecinna odpowiedź.