Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziecko moje, mówiła matka wzruszona: jesteś osłodą i pociechą ostatnich dni moich, ależ nie wolno mi poświęcać cię przy sobie; powinnam myśleć o przyszłości twojej; pomyśl, że gdy mnie zabraknie zostaniesz sama na świecie.
— Matko! przerwałem uniesiony wzruszeniem: zapominasz o mnie.
Anielka podniosła głowę i ukazała mi na spłakanej twarzy coś nakształt wdzięcznego uśmiechu.
— Nie wątpię o tem Kazimierzu, mówiła matka; ale twoja opieka starczyć jej nie może.
— Ja nie chcę myśleć o tem! zawołała dziewczyna. Ciociu, nie opuszczę cię nigdy, powiedz to panu Władysławowi.
— Pomyśl, że on cię kocha.
— I cóż ztąd? ja go nie kocham, nigdy kochać go nie będę.
Za te słowa byłbym padł przed nią na kolana. Anielka wymówiła je z rozognioną twarzą, z postanowieniem błyszczącem w oku. W tej chwili trwoga, jaką doktór wyraził mi wczoraj o nią, przeszła mi przez myśl jak błyskawica i w jednej chwili zmroziła grzeszną radość moją.
Matka nie nalegała więcej. W najszlachetniejszych nawet istotach wiek i choroba wyrabia pewien egoizm. Anielka była rzeczywiście oczami i słońcem ociemniałej, aniołem opiekuńczym domu całego. Matka więc dopełniła sumiennie obowiązku, powiedziała za Władysławem wszystko co powiedzieć mogła, ale w głębi ducha była szczęśliwa z odmowy, w której powody nie wchodziła więcej, Anielka w jej prze-