Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 075.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

złe przyjęcie i otwierając mi drzwi od salonu. Zaraz pójdę poprosić panny Anieli.
I nie czekając odpowiedzi, wybiegł spiesznie. Zostałem sam w pokoju. Wszystkie sprzęty stały na dawnem miejscu, ale jakby odmłodzone i rozweselone kobiecą ręka; nie było tu żadnego śladu opuszczenia, jakie zwykle przybiera dom w czasie choroby. Żardinierki pełne świeżych kwiatów woniały w powietrzu, białe firanki przysłaniały okna, wszystko tu było miłe, staranne. Byłem nadto wzruszony, by po szczególe uważać rzecz każdą, ale uderzył mnie wdzięk ogólny, gdy lekkie i szybkie kroki dały się słyszeć w przyległym pokoju, a we drzwiach ukazała się smukła postać kobieca. Była to Aniela; wówczas dopiero przypomniałem ją sobie.
Przed kilku laty ubogą krewną sierotę matka moja wzięła na wychowanie; widywałem ją często, lecz nie zwracałem uwagi na kilkunastoletnią cichą dziewczynkę snującą się w domu matki. Anielka była jedną z tych istot, które tak mało zajmują miejsca, że dla obojętnych przechodzą niepostrzeżone; twarz jej ani piękna ani brzydka, nie miała nic uderzającego, ruchy spokojne i skromne nie zwracały uwagi. Chodziła cicho jak myszka i znajdowała się tam tylko, gdzie potrzebną była. Teraz przypomniałem sobie to wszystko, gdy witała mnie z serdeczną swobodą, mówiąc:
— Ach! jakże wyglądałyśmy pana, jakże się ciocia ucieszy!
— Odebrawszy wiadomość o chorobie matki w Tryeście, dążyłem tu dzień i noc przerażony.