Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 047.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie kocham nic, nie kocham nikogo, odparła wreszcie.
— I nie kochałaś nigdy?
Pobladła tak, że twarz jej i usta przybrały trupią nieledwie barwę.
— Kochałam ojca mojego, wyrzekła głosem tak stłumionym, że zaledwie zrozumiałem jej słowa; wówczas kochać mogłam. A dziś? Winnam ci prawdę Kazimierzu, mówiła z coraz większem wysileniem: na raz świat i ludzie wydali mi się tak nikczemni; tak podli, na raz taki nawał boleści otoczył mnie ze wszystkich stron, że coś we mnie jękło i zamarło na zawsze.
— Bądź sprawiedliwa przynajmniej; czyż ja winienem temu?
— O nie, nie! zawołała; a jednak jest straszna solidarność pomiędzy ludźmi: gdyby świat nie okazał mi się w całej strasznej nagości, ty byłbyś szczęśliwy Kazimierzu, boś powinien być kochanym.
Cóż odpowiedzieć mogłem? Ona miała słuszność. Panowała nademną swym chłodnym spokojem; ale w głębi serca ja miałem słuszność także, bom cierpiał. Wszystkie nadzieje życia omylone, wszystkie nienasycone pragnienia ducha i władze serca skazane na milczenie, podnosiły we mnie bunty straszne, tem bardziej, że jak na szyderstwo, przy mnie była kobieta, w której złożyłem je wszystkie.
Ale cierpienie moje zamykałem w głębi łona, wobec świata, wobec matki nawet, przyznać ich nie chciałem; z rodzajem dumy kłamałem uśmiechy, z myślą