Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 037.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwy ogarniał mnie przy niej; nawet nie zawsze ukryć go mogłem.
Za pomocą Onufrego odkupiłem wszystkie dawne jej klejnoty, wszystkie kosztowne cacka, które otaczają wykwintną młodą dziewczynę i są niejako powiernikami domowego jej życia. W dzień ślubu przyniosłem jej to wszystko rano i ustawiłem na sosnowych stolikach jej mieszkania, czekając aż wyjdzie do mnie. Jak zwykle nie czekałem długo. Leonora ukazała się we drzwiach i powitała mnie bladym konwencyonalnym uśmiechem. Ale zaledwie wzrok jej padł na otaczające sprzęty, twarz jej blada pobladła bardziej jeszcze, wzrok się zamglił, a wargi drgały jakby słowami, których dźwięki nie wychodziły z piersi ściśniętej. Zbliżyła się do stołu nie zważając na mnie, i poczęła rozrzucać skromne dziewicze klejnoty zamknięte w hebanowej szkatułce. Patrzyłem na nią w milczeniu, a tymczasem Leonora drżącemi rękami rozkładała bransoletki, broszki, kolczyki, aż dobyła z pośród nich szmaragdowy medalion i z dziwnym wyrazem, wlepiła w niego swe jasne źrenice, w których w tej chwili grały jakieś blaski, jakieś promienie chłodne a przenikające jak połyski stali. Długo tak wpatrywała się w niego, zgubiona w przepaściach myśli, wspomnień czy nadziei, odkrywając mi w tej chwili nową nieznaną mi w sobie istotę. Znać było, że to szkliste spojrzenie patrzało nie na świat otaczający, ale na świat wewnętrzny; że postacie snujące się w jej wyobraźni zapalały te oczy, mgliły je na przemian i nadawały im blask dziki prawie. Ale to wszystko przeszło