Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 024.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Reszta dnia tego zeszła mi sam nie wiem jak; godziny zdawały mi się wiekami, a jednak mijały szybko. Noc przyszła, nie mogłem znaleźć snu i spoczynku; przed wyobraźnią moją snuło się tysiące obrazów; teraźniejszość i przyszłość mieszała się w dziwnych kształtach, a zawsze i wszędzie widziałem przed sobą córkę bankiera, to tak jak wczoraj skamieniałą prawie pod naciskiem bólu, to zwolna wracającą do życia i szczęścia, z uśmiechem na bladych ustach, z rumieńcem na marmurowej twarzy, ze słowem: kocham w spojrzeniu.
Nazajutrz długo przed umówioną godziną czekałem na Onufrego. Ujrzałem go w końcu; szedł szybkim krokiem rozradowany, promienny; zdawał się młodszym o lat kilka. Zbliżył się do mnie z wyciągniętemi rękami, jak gdyby chciał mnie uścisnąć. Nie potrzebował mówić, dość było spojrzeć na niego, by zrozumieć, że sprawa moja wygrana była w myśli jego, a może już wygrana zupełnie.
— Więc, spytałem z bijącem sercem: przedstawisz mnie pan pannie X.?
— Panna Leonora czeka na pana.
— Czeka na mnie? powtórzyłem blednąc, bo wzruszenie zwyciężało siły moje; czeka na mnie, więc wie wszystko?
— Wie, że jeśli są tutaj podli i nikczemnicy, są też ludzie tacy jak pan. Chodźmy.
— Chodźmy, powtórzyłem.
W tej chwili byłem tak szczęśliwy, że potrzebowałem paść na kolana i podziękować Bogu i ludziom. Szliśmy w milczeniu, bo choć tysiące pytań cisnęły