Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 017.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żadnego pytania uczynić nie śmiał; snadź przywykł do podrzędnego stanowiska, jakie zajmował przez życie całe, przywykł sam siebie nie rachować za nic. Ja byłem zdumiony tem com usłyszał; ale jakaś sympatya wiązała mnie z tym człowiekiem, który jeden nieszczęściu wierny pozostał. Spojrzałem na niego innemi oczami, i ta postać zgrzybiała, cicha, pokorna, nabrała dla mnie dziwnego uroku.
— Jakto? spytałem: i nie oddał mu ostatniej posługi ani jeden z tych, co otaczali go świetnem gronem za życia, co schylali się po okruchy spadłe ze stołu jego? Znałem go, był wspaniały i miłosierny.
— Panie, zawołał starzec drżącym od wzruszenia głosem z widoczną wdzięcznością na twarzy: pan jeden oddajesz mu sprawiedliwość. Ci co żyli z łaski jego, odstąpili go pierwsi; przyjaciele, którzy zazdrościli mu skrycie, popchnęli go w przepaść, obrzucili potwarzami. Nie zabił go zły los, ale ludzie — wszakże to zdarza się codzień.
— I z ogromnego majątku nie pozostało mu nic? Miał dzieci?
— Jedyną córkę; nie mógł znieść myśli o jej nędzy.
— Nędzy! zawołałem.
— Tak jest, nędzy, powtórzył starzec z pewną dumą; córka jego oddała wszystko, do ostatniego klejnotu, na zaspokojenie wierzycieli, i wyszła z tego domu, gdzie lat dwadzieścia przeżyła wśród zbytku i szczęścia, sama uboga, w jednej sukni żałobnej, jak ją pan widziałeś.
Te słowa wytłómaczyły mi wszystko; słuchałem ich dźwięku, choć stary mówić przestał, i w oczach