Strona:PL Waleria Marrené-Mąż Leonory 016.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wytłómacz mi pan słowa swoje, bo ich nie pojmuję.
Te wyrazy, sposób, w jaki je wymówiłem, zrobiły pewne wrażenie na starcu; jednak nie odpowiedział wprost na pytanie moje.
— Więc dokąd pan idziesz? powtórzył tylko.
— Do bankiera X., powiedziałem to już raz.
— A wszakże wracasz pan z jego pogrzebu! wybuchnął nieznajomy.
— Z jego pogrzebu! zawołałem zdumiony, jakto? on umarł? więc ten biedny pogrzeb był jego? więc...
Nie skończyłem zaczętej myśli.
Stary spoglądał na mnie smutnie przez chwilę, przytwierdzając słowem, aż w końcu zakrył twarz rękami i rzekł głucho:
— Tak jest, umarł — nie mógł znieść ruiny i hańby.
W głosie jego była tak wielka boleść, że spojrzałem na niego z poszanowaniem, wymawiając sobie prawie, żem ją zbudził z uśpienia.
— Wybacz mi pan, wyrzekłem zbliżając się do niego: nie znałem wszystkich nieszczęść spadłych na ten dom, nie wiedziałem kto jesteś.
— Jestem, odparł nieznajomy biorąc te słowa za zapytanie i odpowiadając na nie za spokojną pokorą: jestem Onufry B., ostatni z komisantów pana bankiera; ale posadę tę zajmowałem od lat czterdziestu, jeszcze u ojca jego; znałem go dzieckiem, nosiłem nieledwie na ręku.
I tu grube łzy pociekły z jego oczu; otarł je w milczeniu, i spoglądał na mnie, jakby w zamian badając, kto jestem? co mnie tu przywiodło? Jednak